Alpha

Czy może być w życiu coś więcej?

Wywiad z czasopisma "Któż Jak Bóg"

Sformułowany nieco ponad 20 lat temu przez anglikańskiego księdza Nicky’ego Gumbela kurs „Alfa” jest dziś obecny w co najmniej 169 krajach świata, a liczbę prowadzonych w nich teraz kursów szacuje się na ok. 66 tysięcy. Jego książka „Życiowe pytania” stała się bestsellerem, a przez kursy przeszło co najmniej 20 milionów osób na całym świecie. W samej Polsce funkcjonuje w tej chwili 128 punktów, gdzie organizowane są kursy „Alfa”, uczestniczyło w nich już ponad 28 tysięcy Polaków. Mimo jednak olbrzymiej popularności kursów i ich niewątpliwych owoców duchowych, wiele osób wciąż zachowuje do kursów „Alfa” dystans. Dziś, razem z ks. Romanem Trzcińskim z parafii pw. Św. Jakuba w Warszawie, jednym z propagatorów kursu, i Stanisławą Iżyk-Dekowską, wieloletnią Dyrektor Krajowego Biura Alfa oraz Członkiem Zarządu Stowarzyszenia Alfa Polska spróbujemy rozwiać te wątpliwości. Udajemy się więc na dwie rozmowy – do plebanii, gdzie mieszka ks. Roman i do biura Stowarzyszenia które mieści się przy parafii pw. Matki Bożej Królowej Aniołów na warszawskim Bemowie.

Jak to się wszystko u nas zaczęło?

Ks. Roman Trzciński: Od 16 lat jestem duszpasterzem akademickim i na początku powołałem grupę ludzi, która podejmowała w środowisku akademickim różne inicjatywy ewangelizacyjne. Po kilku latach dotarła do mnie wiadomość o istnieniu kursu „Alfa”. Wysłałem więc na Konferencję „Alfa” do Londynu jednego ze studentów, aby tę formę ewangelizacji przenieść na teren duszpasterstwa akademickiego. Po powrocie opowiadał mi o swoich przeżyciach i spostrzeżeniach dotyczących kursu. Na moje polecenie przygotował wśród znajomych ze wspólnoty grupę osób, która poprowadzi taki kurs w naszym środowisku. Ruszyliśmy już po kilku miesiącach.
Pierwsze spotkania odbywały się w studenckim klubie na terenie wielkiego akademika. Na początku nie było łatwo – spośród 30-40 osób, które przychodziły na pierwszą edycję, do końca kursu dotrwało niewielu. Byłem tym wręcz nieco rozczarowany. Ale z każdą kolejną edycją było już coraz lepiej. Zaczynaliśmy prowadzić kurs w coraz to nowych miejscach, przychodziło więcej zainteresowanych. Można powiedzieć, że doszło do pewnego przebudzenia. Na ostatniej, 24 już edycji, było aż 220 osób. May też masę niezwykle zaangażowanych ludzi, którym sama pomoc w ekipie prowadzącej kurs sprawia wielką radość.

Jednak wśród duszpasterzy chyba nie wszyscy są jeszcze co do kursu przekonani? Zwłaszcza z uwagi na jego anglikański rodowód…

Ks. Roman Trzciński: O wszystkim co robimy, informujemy naszych przełożonych. Wiem, że pozytywnie o kursie „Alfa” wypowiadali się niektórzy polscy biskupi. Ja sam staram się przekonywać do kursu znajomych księży. Podrzucam im materiały, które przybliżają jego ideę. Kurs „Alfa” jest czymś nowym, a lęk przed nowinkami jest typowy dla każdego człowieka.
Stanisława Iżyk-Dekowska: Owszem, zdarza się, że niektórzy ludzie, również duszpasterze, podchodzą do kursu z rezerwą. W Polsce wciąż jeszcze widzimy wypełnione kościoły i czasami brakuje nam poczucia, że trzeba podejmować wysiłek wychodzenia do ludzi, którzy utracili kontakt z Kościołem. Tymczasem istnieje pilna potrzeba dotarcia do tej, rosnącej również w naszym kraju, grupy osób, które znalazły się na obrzeżach Kościoła lub całkowicie poza nim. Pod tym kątem trzeba spojrzeć na kurs „Alfa” – jako na skuteczne narzędzie ewangelizacji, którym może posłużyć się każda parafia. To fakt, że ta metoda została wypracowana w parafii anglikańskiej, ale ponieważ bazuje na fundamentalnych dla chrześcijaństwa prawdach, wspólnych dla wszystkich nurtów chrześcijańskich, może być z korzyścią użyta również w Kościele katolickim. Tak się właśnie stało – w 1992 roku kurs „Alfa” wyszedł poza anglikańską parafię św. Trójcy w Londynie, najpierw do innych parafii anglikańskich, a następnie do innych kościołów chrześcijańskich. W 1996 roku rozpoczęto posługiwanie się nim w Kościele katolickim i obecnie jest on prowadzony w tysiącach parafii. Wielokrotnie została „przetestowana” jego przydatność i owocność w Kościele katolickim. Ten niezwykły fenomen posługiwania się tym samym narzędziem ewangelizacji przez różne kościoły chrześcijańskie wskazuje na działanie Ducha Świętego i stanowi potężny znak dla niewierzących.

To w takim razie, żeby rozjaśnić nieco sytuację. Jak wygląda kurs „Alfa”?

Stanisława Iżyk-Dekowska: „Alfa” to cykl dziesięciu cotygodniowych spotkań połączonych z jednym wyjazdem weekendowym. Podczas kursu przedstawia się fundamentalne dla chrześcijaństwa tematy i stwarza się możliwość zadawania pytań oraz wyrażania swoich opinii. Zanim kurs się rozpocznie, organizuje się uroczystą kolację, w czasie której zaproszeni goście słuchają wykładu na temat „Czy jest w życiu coś więcej?” i otrzymują krótką informację, na czym polega kurs. Ci, którzy zdecydują się rozpocząć kurs, zostają podzieleni na mniejsze grupy, w ramach których rozpoczynają wieczór wspólną kolacją i spotykają się ponownie na dyskusji po wykładzie. Wykład na jeden z piętnastu tematów prezentowanych na kursie gromadzi wszystkie małe grupy razem i jest poprzedzony kilkuminutowym wprowadzeniem oraz śpiewem. Śpiewanie pieśni to jedyna forma modlitwy, którą się proponuje uczestnikom w pierwszej części kursu, ponieważ na kurs zapraszamy osoby, które mogą uważać się za niewierzące. Prowadząc kurs mamy jednak nadzieję, że wiara zostanie w nich wzbudzona i stopniowo zaczną się modlić. Wszystko odbywa się w atmosferze szacunku i wolności. Wracając do małych grup, które tak naprawdę są sercem kursu „Alfa”, składają się one z dwunastu osób – ośmiu gości i czterech członków lokalnej wspólnoty wierzących, która prowadzi kurs. Jedna z tych czterech osób pełni rolę gospodarza i stymuluje dyskusję. Pozostali troszczą się o gości i modlą się za nich.

Ale czemu tak właściwie to wszystko służy i skąd się bierze ta popularność kursów? Co je wyróżnia na tle innych metod ewangelizacji?

Stanisława Iżyk-Dekowska: Popularność wynika ze skuteczności, z owoców.
Z jednej strony, wierzący widzą w „Alfie” prostą metodę, która umożliwia im zaangażowanie się w ciągły proces docierania z Ewangelią do ludzi ze swojego otoczenia. Bo gdy kończy się jedna edycja kursu, rozpoczyna się zaraz następna, na którą można zaprosić kolejne osoby. Z drugiej strony, ludzie, którzy nigdy nie przyszliby sami do kościoła, przyjmują zaproszenie na kurs, ponieważ ma on formułę, która wydaje im się neutralna i bezpieczna. Mogą wyrazić swoją opinię, zadać jakieś nurtujące pytanie, posłuchać, co mówią inni, zaprzyjaźnić się. W ten sposób „Alfa” tworzy jakby most między światem a Kościołem. Staje się przedsionkiem Kościoła.
Ks. Roman Trzciński: Podstawową przyczyną rosnącej popularności jest duża liczba osób poszukujących, które, świadomie bądź nieświadomie, odeszły od Kościoła i wskutek tego zaczęły odczuwać pustkę, niezadowolenie, czują, że czegoś w ich życiu brak… Przychodząc na kurs „Alfa” i słuchając wykładów otwierają się na nowy sposób postrzegania treści chrześcijańskich, które są fundamentalne dla nas.
Stanisława Iżyk-Dekowska: A to jest właśnie rola Kościoła. Zaspokajać tę duchową potrzebę, której ludzie sami nie potrafią często nawet jasno sprecyzować. To, co człowiek może zdobyć o własnych siłach, nigdy go w pełni nie zaspokoi i ludzie stopniowo to odkrywają.
Ks. Roman Trzciński: Inna rzecz, że kurs „Alfa” po prostu trafia do osób poszukujących. Zarówno treść jak i metodologia są tak dopracowane, by wyjść naprzeciw tym ludziom, którzy szukają. Możliwość dyskusji, zadawania pytań – to wszystko jest tak pomyślane, by było dla ludzi poszukujących zrozumiałe, by do nich dotarło. Sam język mówców jest zresztą inny, niekonfesyjny. Można przekazywać najwznioślejsze nawet treści teologiczne, ale takim językiem, który nie każdy rozumie. Osoby, które prowadzą spotkania używają prostego języka tak, aby być dobrze zrozumianymi.
Zauważyłem, że wiele grup ewangelizacyjnych zaczyna od razu od takich wielkich tematów: „Bóg Cię kocha”, „Jesteś grzesznikiem”, „Otwórz się!”. To jest wszystko oczywiście prawda, ale kurs „Alfa” zaczyna inaczej. Najpierw są pytania dotyczące istnienia Jezusa i samej Jego osoby. Następnie tego na czym polega wiara, jak się modlić i jak korzystać z Pisma Świętego. Absolutnie podstawowe rzeczy.
Stanisława Iżyk-Dekowska: Prawie każdy człowiek, nawet niewierzący, stawia sobie pytania o sens życia. I to jest często początek. Kurs „Alfa” odpowiada na takie właśnie fundamentalne pytania. Formuła kursu sprzyja zresztą temu, by przyjść i zobaczyć. Przyjście na wstępną uroczystą kolację nie jest jeszcze zobowiązaniem się do udziału w kursie. Wielu przychodzi tylko się zorientować, a po usłyszeniu pierwszego wykładu decydują się na cały kurs, wiedząc równocześnie, że w każdej chwili mogą zrezygnować.
Ks. Roman Trzciński: Bardzo ważną rolę odgrywają wzajemne relacje między uczestnikami kursu. Kurs rozłożony jest na 10 tygodni – to ponad 2 miesiące – wystarczająco dużo czasu, aby zawiązała się wspólnota. I nawet jeśli ktoś po 10 spotkaniach miałby nadal odmienne poglądy, to mimo wszystko chce kontynuować spotkania ze względu na przyjazne relacje w grupce. W ten sposób, poprzez dobry kontakt z ludźmi, dokonuje się ewangelizacja. Ludzie, zwłaszcza w dużych miastach, są bardzo osamotnieni. Kurs daje im możliwość nawiązania znajomości, poprzez które z czasem mogą wrócić do Jezusa.

Katolicy, ateiści, przestępcy

A skąd tacy ludzie, na ogół zdystansowani do Kościoła, do Boga, w ogóle biorą się na takich kursach?

Ks. Roman Trzciński: Najczęściej przychodzą za namową tych, którzy te kursy ukończyli. Gdy człowiek doświadcza czegoś dobrego, spontanicznie zaczyna się tym dzielić; chce, żeby jego brat, sąsiad czy kolega z pracy również mógł tego doświadczyć. I w ten sposób kursy „Alfa” zdobyły całą swoją popularność. Bardzo często uczestnicy pod koniec kursu myślą już, kogo ze znajomych mogą na niego przyprowadzić. Każdy bowiem ma jakichś znajomych, którzy zbłądzili, którzy szukają.
Stanisława Iżyk-Dekowska: Wielokrotnie słyszałam historie osób, które przyszły na kurs po tym jak dostrzegły przemianę kogoś ze swojej rodziny kolegi czy koleżanki z pracy, która np. nagle stała się promienna. Takie zmiany intrygują i rodzą ciekawość, łatwo jest więc wtedy powiedzieć o kursie „Alfa” i zaprosić na niego. Widoczne owoce są najbardziej przekonującym argumentem.
Ponadto, nawet niewierzący ludzie zadają sobie pytania egzystencjalne i szukają odpowiedzi. Potrzebują jakiejś nadziei. A chrześcijaństwo ma do zaoferowania pełną nadziei wizję przyszłości – zapowiada koniec zła, cierpienia i przyszłe zmartwychwstanie. Pokazuje, że historia nie zmierza donikąd. Ale oprócz perspektywy przyszłości, chrześcijaństwo już teraz umożliwia nawiązanie bliskiej więzi z Bogiem, co usuwa w człowieku uczucie pustki i bezsensu.
Ks. Roman Trzciński: Dlatego na kursie „Alfa” zaczynamy od jednego, najbardziej podstawowego pytania: „Czy może być w życiu coś więcej?”

Jacy są więc ci, którzy przychodzą? Czy to są ci, którzy odebrali jakieś wychowanie w chrześcijaństwie i od niego odeszli, czy też trzeba im wszystko tłumaczyć od zera?

Ks. Roman Trzciński: W Polsce praktycznie wszyscy mieli jakiś kontakt z chrześcijaństwem. Chociaż zdarza się też, że przychodzą nieochrzczeni. Na początku przychodzili głównie wierzący, którzy żyli już w Kościele, ale z każdą kolejną edycją pojawiają się uczestnicy coraz bardziej od niego oddaleni. Wiele jest osób pochodzących z rodzin katolickich, których praktyka życia codziennego odbiega od ducha chrześcijańskiej wiary. Są rozłamy w rodzinach, uzależnienia od alkoholu, obojętność na sprawy wiary powodująca dysfunkcję religijną – „Jestem ochrzczonym katolikiem, ale o Bogu niewiele wiem i z Bogiem kontaktu nie mam, choć może w kościele od wielkiego dzwonu się pojawię”.
Stanisława Iżyk-Dekowska: Kurs „Alfa” z założenia jest stworzony dla tych, którzy słabo znają wiarę chrześcijańską. Aktualne statystyki mówią że w Polsce ochrzczonych w Kościele katolickim jest 88% społeczeństwa, ale wiemy, że tylko część z nich praktykuje swoją wiarę. Wielu wychowywało się w rodzinach, które uważały się za katolickie, ale z biegiem lat, czy to pod naporem kultury wypierającej chrześcijaństwo, czy dlatego, że nigdy dobrze nie zrozumieli swojej wiary, stali się oziębli, a nawet zerwali całkowicie kontakt z Kościołem. Przekrój uczestników kursu jest bardzo duży – od całkowitych ateistów, przez osoby, które odrzucając Kościół, uznają istnienie jakiejś siły wyższej, po ludzi wierzących, którzy jednak np. zmagają się z dużymi problemami osobistymi bądź emocjonalnymi.

I „Alfa” jest w stanie rozwiązać tego rodzaju problemy, uzdrowić życie człowieka?

Stanisława Iżyk-Dekowska: Cóż, sam kurs „Alfa” nikogo nie uzdrawia. Uzdrawia Bóg mocą Ducha Świętego, a kurs może jedynie stwarzać szansę na takie uzdrowienie. Pamiętajmy, że każdy kto przychodzi na kurs, znajduje się w jakimś ściśle określonym momencie swojego życia, ma swoje własne problemy i doświadczenia.
Przypomina mi się młode małżeństwo, które stało na krawędzi rozpadu. Sąsiedzi nakłonili ich do uczestnictwa w kursie. Zgodzili się, ale od razu zastrzegli, że chcą być w różnych grupach. Mąż zdecydował się na wyjazd weekendowy, żona nie. Zaskoczyła ją zmiana, jaką w nim dostrzegła po powrocie z weekendu. Oboje kontynuowali kurs, a żona zrezygnowała z myśli o rozwodzie, zaczął się proces uzdrawiania relacji. W tej chwili oboje są we wspólnocie i pomagają w kolejnych edycjach kursu. Ich małżeństwo zostało uratowane i uzdrowione. Kluczem do sukcesu jest to, żeby ludzie zaczęli ufać Bogu i poddali się działaniu Ducha Świętego.

Mówimy tu od dłuższego czasu o osobach wierzących, nawet praktykujących, które dzięki kursowi zobaczyły, że ich dotychczasowa wiara była rytualna, że nie zdawali sobie oni wcześniej sprawy z właściwego sensu chrześcijaństwa. Jak to się dzieje, że chrześcijanie przestają rozumieć o co chodzi w ich własnej wierze?

Stanisława Iżyk-Dekowska: Myślę, że wynika to z tego, że w Kościele nierzadko zakłada się, że wierni rozumieją podstawowe prawdy Ewangelii, to, co nazywamy kerygmatem. Czyli to, co było głoszone od początku, gdy powstawał Kościół po zmartwychwstaniu Jezusa. A wszystko zaczęło się od prostego głoszenia, że Jezus żyje, a Jego śmierć nie była przypadkiem czy porażką, lecz zaplanowanym przez Boga sposobem usunięcia naszych grzechów wraz z ich skutkami. Zakładamy często, że nie musimy mówić o rzeczach fundamentalnych, nie musimy tłumaczyć od nowa podstaw chrześcijańskiej wiary. I na tym założeniu budowana jest katecheza. W pierwotnym Kościele było jednak rozróżnienie między kerygmatem a didache, czyli katechezą. Dzisiaj często nie widać tego rozróżnienia.
Tymczasem wielu ludzi naczytało się literatury New Age lub związanej z religiami wschodnimi i mają dziwne przekonania, np. że Jezus mógł być fakirem hinduskim. Zamiast wierzyć w przyszłe zmartwychwstanie ciał, wierzą w reinkarnację. I wcale nie przeszkadza to niektórym z nich chodzić do kościoła. Szukając nadziei na przyszłe życie chwytają się reinkarnacji. Nie zdają sobie sprawy z różnicy, z tego, że zmartwychwstanie, które zapowiedział Jezus, nie będzie powrotem do tego samego życia, lecz wspaniałą przemianą naszych ciał, które nie będą już więcej podlegały cierpieniu, starzeniu się i śmierci.
Z moich obserwacji wynika, że zbyt mało mówi się też o upadku pierwszego człowieka i jego skutkach dla ludzkości. Ludzie nie rozumieją dlaczego są grzesznikami, dlaczego potrzebują odkupienia, skąd się wzięło zło na świecie. Nie wiedzą też, że dzięki Jezusowi mogą swoje chrześcijańskie życie przeżywać o wiele bardziej owocnie.
Widzę głębokie niezrozumienie tego, że grzech pierworodny spowodował oddzielenie od Boga i dlatego człowiek nie ma poznania prawdziwego Boga. Chociaż wie, że czegoś mu brakuje, chociaż szuka i odczuwa duchowe potrzeby, zdany na siebie samego wyciąga fałszywe wnioski na temat Boga. Brakuje poznania, że dopiero Jezus pokazał nam jego prawdziwą twarz. Że wziął na siebie to, co nas od Boga oddzielało, zgadzając się, aby na Nim nasz grzech został uśmiercony, dzięki czemu możliwe jest odzyskanie utraconej bliskości. A trwanie w bliskiej więzi z Bogiem to esencja życia chrześcijańskiego. Ludziom chodzącym do kościoła brakuje też doświadczenia Ducha Świętego, który przynosi Bożą miłość. Gdy otrzymują to na kursie, zaczynają rozumieć o co chodzi w chrześcijaństwie. A wtedy zaczynają głębiej interesować się swoją wiarą i mogą być katechizowani. Tak patrzę na to z punkt u widzenia osoby siedzącej wraz z innymi w kościelnej ławce.

No dobrze, księże, to dlaczego tego nie tłumaczycie wystarczająco?

Ks. Roman Trzciński: Tego się nie da wystarczająco wytłumaczyć. Człowiek musi spotkać Chrystusa, usłyszeć o Miłości i to jest ewangelizacja. Kościół nieustannie ewangelizuje od Pięćdziesiątnicy do dziś. Teraz mówi się o nowej ewangelizacji, a więc o ewangelizacji ludzi ochrzczonych, którzy stali się obojętni. Napotykamy ich na co dzień i ewangelizatorami mamy być my wszyscy, a więc też świeccy chrześcijanie. Wiara rodzi się ze słuchania słowa Bożego, a nośnikami Słowa mamy być my, którzy uwierzyliśmy. Tylu ludzi na świecie nie zna jeszcze Chrystusa – ewangelizacja jest misją Kościoła niekończącą się. Tak będzie do końca…
Inna rzecz, że w rodzinach nie ma ducha wiary, który byłby przekazywany z pokolenia na pokolenie. Dzieci wyrastają dziś często w rozbitych rodzinach, w laickiej atmosferze, wychowują się bez ojców.
Stanisława Iżyk-Dekowska: Zauważam też wśród wielu uczestników kursu bardzo słabą znajomość Słowa Bożego. Kiedy je otwierają podczas kursu, na początku niewiele rozumieją, ale stopniowo zaczynają dostrzegać, że treści zawarte w Biblii odnoszą się do wielu praktycznych stron życia, że mogą tam znaleźć cenne wskazówki, również dotyczące ich życia codziennego.

Kto to w ogóle był ten Jezus?

Ale czy ludzie, którzy nie rozumieją tych pozornie, najprostszych rzeczy, nie wstydzą się swojej niewiedzy, nie wstydzą się pytać? Jedno z podstawowych założeń kursu brzmi – „Żadne pytanie nie jest zbyt naiwne”…

Stanisława Iżyk-Dekowska: Tak, uczestnicy mogą pytać bez obaw o wszystko, nawet o wydawałoby się najprostsze rzeczy. Najczęściej pojawia się pytanie o cierpienie. O jego sens pytają nawet osoby wierzące, które nie podważają istoty wiary, ale nie potrafią zrozumieć, dlaczego to cierpienie istnieje. Wielu odrzuca możliwość istnienia miłosiernego, dobrego Boga w świecie, w którym jest tyle niesprawiedliwości i przemocy, dzieci chorują na raka, są wykorzystywane itd. Popularne są też pytania o inne religie i o to, co z tymi, którzy nigdy nie słyszeli Ewangelii. Oczywiście wiele jest też pytań osobistych, takich, które wypływają z własnych życiowych doświadczeń.
Gdy w grupie pojawiają się takie pytania, to nie odpowiada na nie lider prowadzący grupę, lecz dyskutuje cała grupa. Zwykle to nie wyczerpuje tematu, proponujemy więc osobie, która dany temat szczególnie interesuje, przeczytanie szerszego opracowania danej kwestii. „Alfa” dysponuje broszurami przedstawiającymi siedem zagadnień, które najczęściej są podnoszone przeciwko chrześcijaństwu.

Tak jeszcze a propos tych pytań. Przychodzi ktoś taki kompletnie niezorientowany na pierwsze spotkanie. Ono ma odpowiadać na pytanie – „Kim jest Jezus?”. No i ten ktoś pyta: „No dobra, to kto to właściwie ten Jezus był?” Co wtedy?

Stanisława Iżyk-Dekowska: Przede wszystkim zanim uczestnicy kursu spotkają się na dyskusji w małej grupie, usłyszą najpierw wykład. Oczywiście zakładamy, że na kurs mogą przyjść ateiści, zaczynamy więc od historycznego faktu istnienia Jezusa Chrystusa; zwracamy uwagę gości na pewne wydarzenie historyczne. Wychodząc od tego faktu próbujemy uzasadnić wiarygodność relacji Nowego Testamentu, wykazać autentyczność tych pism. Na bazie uwiarygodnionych pism przedstawiamy wizerunek Jezusa, pokazując, że Jego tożsamość nie wyczerpuje się w człowieczeństwie. Pokazujemy, że On sam wypowiadał na swój temat zdumiewające stwierdzenia, np. Ja jestem światłością Świata, Ja jestem chlebem życia i inne, które wyraźnie wskazują, że uważał siebie za kogoś więcej niż tylko człowieka. Jego nauka, czyny i nieskazitelny charakter potwierdzają jego prawo do uważania siebie za Bożego Syna. Oprócz tego są jeszcze starotestamentalne proroctwa, które tak szczegółowo wypełniły się w Jego życiu. I wreszcie są dowody historyczne Jego Zmartwychwstania. Później na spotkaniu w małych grupach ludzie mogą odnieść się do tak przedstawionej osoby Jezusa. Mogą oczywiście to wszystko zakwestionować i nikt ich za to nie potępi, ale przychodząc na kolejne spotkania dowiadują się więcej, zaczynają myśleć, słuchać opinii innych.

I takie tłumaczenie oddziałuje na uczestników? Jak na nich wpływa te kurs?

Ks. Roman Trzciński: Na początku ludzie przychodzą z różnymi lękami, obawami, rozglądają się z nieufnością; czasami nikt nie chce się odezwać, zapytać pierwszy. W końcu ta nieśmiałość mija. Stopniowo dokonuje się duchowa przemiana. Miałem nawet w jednej edycji chłopaka, który na początku określał się jako ateista, a po odbyciu kursu mówił, że chce koniecznie zostać księdzem. Widać przemianę – ludzie zaczynają inaczej żyć, wychodzą z uzależnień.
Stanisława Iżyk – Dekowska: Gdyby ten kurs nie zmieniał ludzi, nie przychodziłyby na niego kolejne osoby…Na pierwszym spotkaniu ludzie reagują nieufnie, ale z tygodnia na tydzień to się zmienia.
Najbardziej spektakularnym przypadkiem przemiany jest historia Andrzeja, którą zawsze przywołuję, gdy ktoś pyta mnie o owoce kursu. Andrzej pochodził z rodziny wojskowej, ochrzczony został potajemnie przez babcię, o czym dowiedział się na długo później. W domu nie otrzymał żadnego wychowania chrześcijańskiego. Na kurs „Alfa” trafił w wieku 38 lat jako pacjent Ośrodka Terapii Uzależnień. Krótko po rozpoczęciu kursu Andrzej musiał opuścić Ośrodek, gdyż terapeuci rozwiązali z nim kontrakt na leczenie uznając go za przypadek beznadziejny. Mógł jednak przychodzić do Ośrodka, żeby kontynuować kurs. Jego dotychczasowe życie uwikłane było w przemoc, satanizm, przestępstwa, w tym handel narkotykami, i do tego wszystkiego jeszcze próby samobójcze. Gdy na jednym ze spotkań kursu zaproponowano mu zwrócenie się do Jezusa z prośbą o pomoc, on nie zdecydował się na tę modlitwę. Jednak po powrocie do domu ogarnął go ogromny żal, że nie skorzystał z tej jedynej szansy – gdy nikt inny już mu jej nie dawał. Wtedy sam zwrócił się do Jezusa w prostych słowach, pomodlił się po raz pierwszy w życiu. Ogarnęło go poczucie grzeszności i zaczął płakać, co nie zdarzyło mu się nigdy od czasów dzieciństwa, po czym usnął. Obudził się następnego dnia zdumiony, że przespał całą noc bez koszmarów, które dręczyły go od lat. Wiedział, że Jezus odpowiedział na jego modlitwę, nigdy wcześniej nie czuł takiego pokoju. Zadzwonił zaraz do mojego bratanka i jego żony, którzy prowadzili ten kurs i spotkał się z nimi, ponieważ miał mnóstwo pytań, zainteresował się chrześcijaństwem. Tak zaczęło się dla niego zupełnie nowe życie – uwolniony od nałogów i skłonności do przestępstw robił wszystko, żeby naprawić zło, które wyrządził. Pochłaniał Biblię i czytał mnóstwo chrześcijańskich książek, jakby chciał nadrobić stracone lata. Było to w roku 1999. Rok później Andrzej przystąpił do Sakramentów Pokuty i Eucharystii, a po kilku latach do Bierzmowania.
Minęło trzynaście lat… Andrzej znalazł pracę i wrócił do normalnego życia. Przemiana okazała się trwała. Nawet gdy po kilku latach został aresztowany na mocy starego listu gończego, otrzymał niewielki wyrok w zawieszeniu, ponieważ i prokurator i sędzia byli pod wrażeniem jego ewidentnej przemiany. Dwa miesiące temu Andrzej doświadczył kolejnego cudu – nawrócił się jego ojciec, którym ten od dłuższego czasu opiekuje się w ciężkiej chorobie. Ojciec był zatwardziałym komunistą i ateistą, ale Andrzej modlił się i ciągle rozmawiał z nim o Jezusie, powołując się na własne ocalenie. W końcu opór niewiary został złamany w sercu jego ojca i powrócił on do Boga. Teraz regularnie odwiedza go ksiądz, a on jest pełen pokoju.

Tylko czy nie był to jednostkowy przypadek? Jak mówić o Bogu takim ludziom np. z kryminalną przeszłością? Da się jeszcze odmienić ich serca?

Stanisława Iżyk-Dekowska: Nie jest to odosobniony przypadek, znamy ich znacznie więcej. Ludzie z kryminalną przeszłością potrzebują tym bardziej jakiejś nadziei na zmianę. A historia dobrego łotra pokazuje, że w oczach Jezusa nikt nie jest stracony. Dlatego kurs ”Alfa” trafił także do więzień. W tej chwili prowadzi się 10 kursów „Alfa” w więzieniach i przynoszą one bardzo dobre owoce. Toteż Naczelnik Zakładu Karnego w Białymstoku zaoferował się rekomendować kurs wszystkim innym więzieniom w Polsce.

Ale co w ogóle ludzi, takich jak Andrzej, czy innych – wątpiących, pozostających głęboko daleko od Kościoła, może przyciągnąć do spotkania „Alfy”?

Stanisława Iżyk-Dekowska: Być może, zwłaszcza na początku, atmosfera, jaką wytwarza dobrze funkcjonująca wspólnota chrześcijańska. Atmosfera wypełniona pokojem, miłością, jaką trudno spotkać gdzie indziej. Dla gości „Alfy” to całkowicie nowa jakość relacji międzyludzkich. W pierwszej fazie kursu wielu zwraca uwagę przede wszystkim na to. I choć jeszcze tego nie wiedzą, to w tym doświadczeniu żywej wspólnoty Kościoła jest już doświadczenie miłości Bożej.
Uczestnikom podoba się też to, że w czasie dyskusji mogą swobodnie podzielić się swoimi poglądami czy wątpliwościami. Jeden z uczestników grupy, zaraz na pierwszym spotkaniu powiedział: „Jestem ateistą i nie wierzę w to, że Jezus uzdrawiał, ani tym bardziej, że zmartwychwstał”. Nikt go za to nie skrytykował, nie było konfrontacji. Gospodarz małej grupy też nigdy nie narzuca jedynego słusznego poglądu. Ludzie mają okazję zobaczyć jak myślą inni; taka dyskusja w grupie to na ogół pełen przekrój opinii, ale wszystko odbywa się w atmosferze wzajemnego szacunku i wolności. Nawet ci, którzy chodzą do kościoła, cenią kurs „Alfa” jako przestrzeń, w której mogą się wypowiedzieć, mogą więcej niż słuchać. W trakcie Mszy Świętej nie można w końcu zadać pytania, a kurs daje taką możliwość.
W miarę kolejnych spotkań ludzie zaczynają coraz śmielej pytać, coraz bardziej słuchać siebie nawzajem i coraz głębiej się ze sobą zżywają. Taka niekonfrontacyjna rozmowa, bez presji, sprawia, że zastanawiają się głębiej nad tym, o czym rozmawiają i mogą odkryć odpowiedź na pytania: „Po co tu jestem?”, „Czy śmierć rzeczywiście kończy wszystko?”, „Czy chrześcijaństwo nie ma jednak czegoś do zaoferowania?”.

I taka była historia tego ateisty?

Stanisława Iżyk-Dekowska: Po tym jak zadeklarował się na pierwszym spotkaniu jako ateista, nie przestał przychodzić na kurs. I chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak stopniowo topniał jego ateizm.
Na czwartej sesji, poświęconej modlitwie, zabrał głos jako pierwszy i powiedział: „Muszę przyznać, że z tygodnia na tydzień ten kurs staje się dla mnie coraz większym wyzwaniem. Dzisiejszy temat zupełnie mnie rozłożył. Miałem całkowicie inne wyobrażenie na temat modlitwy” I tak dotrwał do końca kursu. Choć nie podjął jeszcze radykalnej decyzji co do wiary, to jednak przyznał, że te dziesięć tygodni zupełnie zmieniło jego myślenie i chciałby tę drogę poznawania chrześcijaństwa kontynuować. Zaoferował więc swoją pomoc przy następnym kursie. To była okazja, żeby raz jeszcze rozważyć sprawę pojednania z Bogiem, które obiecuje Jezus każdemu, kto uwierzy, że On umarł za nasze grzechy i powstał z martwych, gwarantując, że my również kiedyś zmartwychwstaniemy. Kiedy zbliżał się wyjazd weekendowy, zaczęło narastać w nim poczucie grzechu i pragnienie oczyszczenia. W czasie weekendu był już gotowy na spowiedź i w ten sposób dokonał się przełom, który przyprowadził go po pięćdziesięciu latach z powrotem do Boga i Kościoła.

Odwroty i powroty

Wiele jest świadectw podobnych nawróceń? To wydaje się wręcz niewiarygodne, by w 10 spotkań – 20 godzin – można było nadrobić i odzyskać to co zostało zapomniane przez kilkadziesiąt lat życia.

Stanisława Iżyk-Dekowska: Tak, to jest dziesięć spotkań, ale w ciągu prawie trzech miesięcy. Proces, przez który ludzie przechodzą, nie dokonuje się tylko podczas sesji kursu, ale także pomiędzy spotkaniami, gdy np. czytają polecane lektury i gdy Duch Święty pracuje cały czas bezpośrednio w ich sercach. Prowadzący kursy zdają sobie sprawę, że nie wszystko zależy od nich. Zespół „Alfy” nieustannie modli się za uczestników, bo przekonanie o grzechu i potrzebie zbawienia może przyjść tylko od Ducha Świętego. Staramy się więc dać dużo miejsca na Jego działanie. Także proponując uczestnikom osobistą modlitwę za nich, zwłaszcza w czasie weekendu. Jest to dla nich zwykle duże przeżycie.
Ks. Roman Trzciński: Z każdą kolejną edycją nasza ekipa zajmująca się prowadzeniem kursu coraz wyraźniej zauważa wagę modlitwy za uczestników. Modlitwa odgrywa ogromną rolę. Wszystko to, co zaczyna się przemieniać w życiu uczestnika kursu, jest zasługą modlitwy i działania Ducha Świętego. To sam Duch Święty dzięki modlitwie, która towarzyszy kursowi, rzeczywiście przychodzi i działa w sercach ludzi.

Wielu ludzi właśnie „weekend z Duchem Świętym” wskazuje jako punkt zwrotny…

Ks. Roman Trzciński: Weekend to bez wątpienia najważniejszy czas w całym kursie. Dwa dni modlitwy, nauk o Duchu Świętym, przebywanie ze sobą, również Eucharystia – to wszystko ma ogromne znaczenie dla przemiany, jaka dokonuje się w ludzkich sercach. Na takich wyjazdach dom rekolekcyjny zwykle pęka w szwach, trzeba zapraszać wielu spowiedników. Ludzie często spowiadają się z całego życia, chcą rozmawiać z księdzem, nawet jeśli do tej pory nie byli ochrzczeni. W czasie weekendu jest modlitwa o Ducha Świętego dla uczestników i rzeczywiście On przychodzi. Ludzie doświadczają tego namacalnie. Po powrocie z weekendu spotkania kursu są już jakieś inne. Ludzie są jacyś inni, coś się w nich wydarzyło. Spotkali Jezusa i otrzymali Ducha Świętego.
Stanisława Iżyk-Dekowska: Dopiero na weekendzie wielu ludzi zaczyna zauważać, że są grzesznikami, że potrzebują oczyszczenia, nawrócenia, odkupienia swoich grzechów. Wcześniej wielu z nich, nawet praktykujących, żyło w poczuciu własnej bezgrzeszności. Bez łaski Ducha Świętego ci uczestnicy nie byliby w stanie przebyć tak długiej drogi w ciągu jednego weekendu.

A co się dzieje z ludźmi, którzy ukończyli kurs? Trwają na swojej drodze powrotu do wiary? Jak nie zmarnować ich potencjału?

Stanisława Iżyk-Dekowska: Ci, którzy wcześniej chodzili do kościoła, po prostu głębiej przeżywają swoją wiarę i chcą zaangażować się w życie Kościoła. Ci, którzy wcześniej żyli z daleka od Kościoła, włączają się do niego, przyjmują sakramenty i zaczynają uczestniczyć w niedzielnej Eucharystii. Jedni i drudzy w naturalny sposób angażują się w zapraszanie gości na kolejne kursy i chcą pomagać w ich prowadzeniu. Dlatego ważne jest, żeby cykl prowadzenia kursu nie był przerwany, bo tylko wtedy świeży zapał uczestników może w rezultacie zapewnić kolejnych gości na kolejny kurs. Ponadto pomaganie w prowadzeniu kursu to świetna okazja do pogłębienia własnego nawrócenia i umocnienia wiary. Potrzebna tez jest dalsza formacja. Proponują ją wspólnoty istniejące już przy parafiach lub nowe, specjalnie dla absolwentów „Alfy” utworzone, jak ta przy parafii księży michalitów na warszawskim Bemowie.
Ks. Roman Trzciński: Kurs „Alfa” to tak naprawdę dopiero początek. Po kursie proponujemy dalsze spotkania, które są formacją wiary. Tworzy się wspólnota, która kształci się wewnętrznie, a jednocześnie podejmuje służbę na następnych kursach, a więc ewangelizuje. Podstawą formacji we wspólnocie, która powstaje po „Alfa” jest treść Katechizmu Kościoła Katolickiego.
W naszej wspólnocie ludzie, którzy ukończyli kurs, gotowi są kontynuować spotkania. Niektórzy chcą też prowadzić kolejne kursy czy zaangażować się w inną pracę ewangelizacyjną, np. mogą pomagać w rekolekcjach ewangelizacyjnych dla młodzieży.

A ci, którzy go nie kończą?

Stanisława Iżyk-Dekowska: Zawsze jest pewna liczba osób, które rezygnują, zazwyczaj w ciągu pierwszych trzech tygodni. Po wyjeździe weekendowym w zasadzie już się to nie zdarza. Na początku kursu zapewniamy naszych gości, że każdy może go przerwać w dowolnym momencie. To bardzo ważne dla współczesnego człowieka, ponieważ jest on szczególnie wrażliwy na punkcie wolności. Zawsze gdy głosi się Ewangelię, jest możliwość jest możliwość jej przyjęcia lub odrzucenia, bo Ewangelia jest apelem do wolnej woli człowieka. Tym niemniej, prowadząc kurs :Alfa” od 14 lat, zauważyłam, że niektórzy spośród tych, którzy kiedyś zrezygnowali, po 2-3 latach powracają na kurs. Po prostu w danym momencie swego życia nie byli gotowi oddać go Jezusowi.

Ale co to znaczy „oddać życie Jezusowi?” To znaczy, jak to wytłumaczyć teraz komuś, kto np. już kilkadziesiąt lat chodzi do Kościoła?

Ks. Roman Trzciński: Tu trzeba powiedzieć, że wiara jest darem i decyzją. Jest darem Boga, tzn. Ojciec kocha nas i daje nam Syna swojego, Jezusa. Ale wiara jest decyzją człowieka, która polega na tym, że ja otwieram się i zapraszam Jezusa do mojego życia i oddaję Mu siebie.
Oddać życie Jezusowi, to uznać go za Pana mojego życia, za Nauczyciela, którego słucham i Jego wolę pełnię. Mam z Nim relację osobistą, poznaję Go i w modlitwie rozwijam relację przyjaźni z Nim. Benedykt XVI powiedział w Warszawie: Wiara nie jest jedynie przyjęciem określonego zbioru prawd dotyczących tajemnic Boga, człowieka, życia i śmierci oraz rzeczy przyszłych. Wiara polega na głębokiej, osobistej relacji z Chrystusem, relacji opartej na miłości Tego, który nas pierwszy umiłował, aż do całkowitej ofiary za siebie.
To oddanie dokonuje się na zasadzie wzajemności. Jezus oddaje całego siebie, a ja przyjmuję Go i oddaję Mu siebie. Wiara jest aktem woli, decyzją człowieka, który godzi się przyjąć Jezusa z całym jego ewangelicznym nauczaniem.

Czy kurs :Alfa” stanie się narzędziem „Nowej Ewangelizacji”, które może dać odpór postępującej ateizacji społeczeństwa?

Stanisława Iżyk-Dekowska: Sądzę, że to opatrznościowe narzędzie, które może przynieść ogromną zmianę w naszym społeczeństwie, jeśli tylko Kościół będzie gotów go w pełni używać. Fakt, że reprezentacja „Alfy” była zaproszona do Watykanu na Kongres Nowych Ewangelizatorów świadczy o tym, że Kościół potrzebuje tego narzędzia ewangelizacji. A kurs „Alfa” sprawdził się już w wielu katolickich krajach.
Ks. Roman Trzciński: Ja myślę, że kurs „Alfa” już jest takim narzędziem ewangelizacji. Wystarczy spojrzeć na jego popularność na całym świecie, wśród wszystkich wyznań chrześcijańskich.
Stanisława Iżyk-Dekowska: Długofalowym celem ewangelizacji poprzez kurs „Alfa” jest transformacja społeczeństwa. Chcemy trafić do wszystkich ludzi, do wszystkich grup społecznych. Dlatego oprócz klasycznej wersji kursu dla dorosłych, organizuje się też kursy dla młodzieży czy studentów, żeby nie stracić młodego pokolenia. Mogą też być przedpołudniowe kursy dla matek wychowujących dzieci i kursy dla tak specyficznych grup, jak żołnierze czy więźniowie. W wielu krajach bardzo dobrze funkcjonuje „Alfa” w miejscu pracy – w ramach przerwy na lunch organizuje się tam krótką, godzinną wersję kursu. I okazuje się, że to też wpływa na przemianę ludzi.
Kiedy mówimy o kursie „Alfa” to nie mamy na myśli jednorazowego wydarzenia, ale permanentnie trwający tym samym miejscu cykl kolejno następujących po sobie edycji – gdy dobiega końca jedna edycja, rozpoczyna się kolejna. I jeżeli ten cykl odbywa się nieprzerwanie, i to równocześnie w bardzo wielu miejscach, to po wielu latach mamy szansę trafić do ogromnej liczby osób i dać im szansę zrozumienia Ewangelii. Nawet jeśli nie wszyscy na to pozytywnie odpowiedzą.

Jak więc zachęcić, wezwać ludzi do przyjścia na taki kurs?

Ks. Roman Trzciński: Po prostu powiedzieć: „Przyjdź, zobacz i posłuchaj”. Może to być dla Ciebie fantastyczna przygoda, w której na falach głębi twoich poszukiwań znajdziesz Przyjaciela, który nigdy cię nie zawiedzie…
Stanisława Iżyk-Dekowska: Każdy z nas ma w swoim otoczeniu wielu ludzi, którzy szukają czegoś więcej, i to my jesteśmy najlepszymi osobami, by tych poszukujących zaprosić na kurs. Ponieważ mamy z nimi osobiste relacje, ponieważ oni nam ufają. Nie ma lepszej metody niż żywy człowiek lokalnej wspólnoty wierzących, który jest w stanie wyłowić w swoim środowisku ludzi, którzy potrzebują Boga. I jest w stanie na tyle zaangażować się, by modlić się za takie osoby, rozmawiać z nimi i w końcu przekazać zaproszenie. Jeśli ktoś doświadcza żywego spotkania z Bogiem i jest wypełniony ogniem Ducha Świętego, będzie mu zależało na tym, żeby inni również mogli tego doświadczyć.
Kurs „Alfa” jest tak pomyślany, żeby ułatwić wspólnocie parafialnej wyjście na zewnątrz. Wierni w Polsce to wciąż ogromna rzesza ludzi, każdy z nich ma jakichś bliskich, sąsiadów, którzy poszukują duchowej pomocy. Ci ludzie również mają swój krąg znajomych, więc na zasadzie fali, która zatacza coraz szersze kręgi, możemy dotrzeć do ludzi, którzy są od Boga naprawdę daleko. Słyszałam niedawno, że na przyjęciu urodzinowym w pewnej restauracji warszawskiej miała miejsce ożywiona dyskusja na temat Boga. Zainicjowana przez osobę, która ukończyła kurs „Alfa”, a podjęta przez gości o nastawieniu antyreligijnym i antykościelnym. W całej restauracji zapanowała cisza, a dyskusji słuchali w skupieniu nawet kelnerzy i obsługa. To pokazuje, że ludzie mają wielką potrzebę rozmawiania o Bogu i kwestiach egzystencjalnych. Trzeba im tylko stworzyć przestrzeń, a kurs „Alfa” jest taką przestrzenią.
Najskuteczniejsza jest zawsze osobista rekomendacja kogoś, kto ten kurs skończył, stąd bierze się ok. 80% uczestników kursów. Ale możemy też zachęcić ludzi używając plakatów, gazetek parafialnych czy stron internetowych.
Stowarzyszenie Alfa Polska stara się służyć Kościołowi przez udzielanie pomocy przy inicjowaniu kursów w nowych miejscach. Obejmuje to zarówno zaopatrzenie w niezbędne materiały jak i szkolenie zespołów do prowadzenia kursu. Musimy jednak jako wierzący zaangażować się i otworzyć na tych, którzy są poza Kościołem.
A zwracając się do osób, które mają jakieś pytania dotyczące sensu życia czy wiary, albo niezaspokojone pragnienia duchowe, chcę powiedzieć: „Alfa” jest dla Was dobrym miejscem. Będziecie mogli wraz z innymi poszukiwać odpowiedzi, odkryć, o co chodzi w życiu i poznać, czym jest prawdziwe życie chrześcijańskie.

Z ks. Romanem Trzcińskim i Stanisławą Iżyk-Dekowską rozmawiali ks. Piotr Prusakiewicz CSMA oraz Karol Wojteczek